Życie staje się lepsze, kiedy ty stajesz się lepszy

30 lipca 2020

Odcinek 2: Solid MTB Maraton - Wilkowice

W kolejnym weekendzie ścigania postanowiłem po raz pierwszy przetrzeć ścieżki cyklu Solid MTB w Wielkopolsce. Padło na małą miejscowość Wilkowice koło Leszna, a więc nie zapowiadało się górsko aczkolwiek interwałowo. Trasa z Wrocławia zajmuje godzinę jazdy a to oznacza, że można się wyspać i przygotować na spokojnie. Dzisiejsza trasa ma mieć długość 70 kilometrów dla której zakładam 3 godziny jazdy. Zobaczymy czy się to uda zrobić pomimo wielu płaskich odcinków.

Na Solidzie jestem pierwszy raz więc ląduję w drugim sektorze startowym. Planowany start zapowiedziano na 11:15 ale to tylko planowano bo pojawiło się spore opóźnienie sięgające kilkunastu minut. Koniec końców jedynka wystartowała a po trzech minutach i my. Wystartowałem jak z procy pędząc lewą stroną aby po kilkuset metrach wytworzyła się czołowa grupka około 10 osób w której się znalazłem. Tempo kosmos, pył unosi się wszędzie który nie ułatwia oddychania. Dodatkowo nie ma szans sięgnąć po bidon aby przepłukać trochę usta za względu na wertepy, dziury itp. Z każdą upływającą minutą grupka powoli się wykrusza ale ale cały czas gryzę koło wdychając ten pył. Pojawiają się pierwsze drobne podjazdy na których niektórzy nie wytrzymują tempa i jesteśmy już tylko we czterech. Tętno cały czas nie spada poniżej 185, a średnia moc z 20 min już jest na kosmicznym poziomie. Na pierwszych singlach rozciągamy się i jeden drugiego gubi. Ja jest chyba drugi lub trzeci, nie wiem już sam bo powoli tracę kontakt z rzeczywistością. Wiem, że jeszcze nogi kręcą na takim tempie ale po 30 minutach od startu postanawiam zluzować korbę aby spaść z tętnem poniżej 180 bo nie pociągnę tak przez minimum dwie następne godziny jazdy. Ok, trochę się uspokoiłem więc naginamy dalej. Doganiam już ogon pierwszej grupy w której jest duża większość gigowców, a to oznacza rozpoczęcie drugiego rozdziału dzisiejszego wyścigu.

Po godzinie jazdy mogę śmiało stwierdzić, że trasa cały czas jest kręcona w terenie z interwałowymi epizodami na których wykorzystuję to jak tylko mogę. A nie zawsze mogę gdyż w ogonie pierwszej grupy nie wszyscy sobie radzą na wąskich podjazdach i zjazdach. Czasami trochę ryzykuję na krótkich zjazdach i na piaszczystym podłożu czuję się jak żużlowiec ale opłaca się to. Rzadko mam taką pewność i mam nadzieję, że nie opuści ona mnie aż do mety. Nareszcie pojawia się jakiś dłuższy płaski i co najważniejsze w miarę bez dziur odcinek jazdy na którym może wciągnąć żel i więcej się napić. Nie trwa to długo, bo zaraz potem po raz kolejny wertepy, piach, podjazdy i zjazdy. Dzieje się dużo, a wyprzedzaniu przeze mnie zawodnicy dodają mi kolejnych watów do nóg.

Wjeżdżam samotnie na drugie kółko tego szybkiego wyścigu. Oglądam się za siebie bo może chociaż ktoś zacznie mi towarzyszyć ale nic z tego. Bardziej idzie to w drugą stronę, czyli to ja dostrzegam jakieś osoby przed sobą i staram się dogonić. Dostrzegam znane koszulki z Volkswagena i Strefysportu więc działa to na mnie dość motywująco aby nacisnąć mocniej. Na płaskim gonitwa nie idzie jakoś okazale ale każdy najmniejszy podjazd przybliża mnie do tych osób. Koniec końców jedziemy razem ale po pojawieniu się zmarszczki robię swoje czyli wyprzedzam i odjeżdżam. Tempo trochę spadło ale w dalszym ciągu często nie spada poniżej 170. Jest ogień i po zbliżeniu się do kolejnego bufetu ani myślę aby się zatrzymać bo noga dobrze kręci.

Do mety pozostała jakaś godzina jazdy a to oznacza czas w okolicach założonych 3 godzinach. Niestety osób na trasie jak na lekarstwo. Myślenie powoli też jest mało wydajne i często niewiele brakuje abym wąchał glebę lub wyciągał piach z zębów. 10 kilometrów do mety. Na horyzoncie ostatni bufet ale wiem, że szkoda się zatrzymywać jeżeli noga w dalszym ciągu dobrze kręci. Gdzieś w oddali za mną pojawia się jakiś zawodnik, a co najgorsze trochę się zbliża. Domyślam się, że nie będzie to ktoś z zaplecza a jakiś gigowiec. I mam rację bo cały czas jest za mną jakieś 150-200m i nie odpuszcza, ja zresztą również. Że też mi przyszło na koniec się męczyć. Widać, że chce do mnie dojechać ale ja jeszcze posiadam zmagazynowane moce pod podeszwą i postanawiam nie odpuszczać tego jednego miejsca. Do mety już tylko kilometr mi płaskim z wertepami. Tylko i aż, bo nie widzę już cyferek ale ciągle widzę tego zawodnika za mną. Jest już mi piekielnie ciężko ale udaje mi się wjechać na metę przed nim. To był bardzo długi finish na którym sobie dziękujemy za tą szaleńczą ucieczkę-gonitwę.

Trasa zapowiadała się szybka i taka też była. Zdecydowanie nie była to trasa turystyczna a z wieloma interwałowymi odcinkami na których występowały piaszczyste odcinki. Mogę śmiało powiedzieć, że nie było możliwości się nudzić. Trasa świetnie zabezpieczona i oznaczona a więc trzeba było się naprawdę postarać aby się pomylić. Czas 2:59h dał mi 22 miejsce open które na starcie brałbym w ciemno. Nie jest to jeszcze mój szczyt możliwości więc takie szybkie wyścigi napawają mnie optymizmem na wrzesień i wiele wskazuje na to, że na Solid jeszcze wrócę.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Copyright © Simon MTB | Powered by Blogger

Design by Anders Noren | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com