Wracam na trasę Bike Maratonu i tym razem nowa (ale nie do końca) miejscówka jaką jest Zieleniec. Trasa jest mi dość znana ale nie na BM, gdzie została przygotowana nowa odsłona. Miało być bardziej technicznie i wymagająco niż było to do tej pory na memoriale Filipiaka. Przyjeżdżam dzień wcześniej i pogoda trochę zaskakuje mnie pozytywnie gdyż jest całkiem ciepło i słoneczna, a zazwyczaj w Zieleńcu na wyścigu jest deszczowo. Oczywiście i w tym roku nie mogło być inaczej i przez całą noc trasa była doskonale nawadniana przez służby z góry. W dniu startu pogoda nie napawała mnie optymizmem a dodając już do tego temperaturę pytałem się sam siebie "po co". Ale zaraz potem znajdywałem odpowiedź: "a po to aby była zabawa". Trasa jest zaplanowana na 68km i 2200m w pionie co dla mnie jest jakieś 4 godziny jazdy. No będzie co jechać.
Z hotelu wyjeżdżam gotowy na ostatni gwizdek aby na miejscu być 15 min przed startem. Z tego pośpiechu zapominam maseczki która musi być obowiązkowa na linii startu. Na szczęście sytuację ratują medycy i mam na sobie przepustkę do pojawienia się na starcie. Szybkie odliczanie i lecimy w dół za samochodem technicznym. Tempo jak narazie luzik ale wiem, że za chwilę się to zmieni gdyż polecimy w górę. No i zaczęło się. Tempo całkiem żwawe ale dla mnie nie stanowi to problemu gdyż mijam między innymi kilka zawodników z którymi rywalizuję od lat na podobnym poziomie a dodatkowo wyprzedzam dobrze kojarzone dziewczyny Michalinę z CST oraz Zuzannę z Volkswagena. No jest grubo - myślę sobie. Mam nowe buty ale raczej one takiego speeda nie dodają. No nic trzeba kręcić jeżeli noga tak dobrze podaje. Szybki i lekko ryzykowny zjazd w dół i kręcimy dalej w Dolinę Słońca, którego dzisiaj nie zobaczę ale na pewno będą inne ciekawe momenty, między innymi tony błota i baseny z błotem.
Na 18 kilometrze wjeżdżam na premię Taurona która mogę tylko powąchać, mając na plecach już Zuzannę i jeszcze jednego zawodnika. Wjeżdżamy do Dusznik-Zdrój we trzech bez zbędnego szarpania i naciągania, aby po chwili kręcić w górę po błotnistych singlach. Nie chcę zostawać w tyle dlatego też siedzę na kole zawodniczki Volkswagena. Trochę mi czasami ucieka ale daję radę dogonić. Kręcimy we trzech z dobre 10 kilometrów ale niestety na jednym z podjazdów moja głowa lekko zastrajkowała i zostałem sam. Pojawia się długi kilkukilometrowy podjazd na którym zapewne trochę nadrobię, ale nie nie. Podjazd ciągnie mi się sakramencko i dopada mnie lekki kryzys, ale wjeżdżając na drugą rundę, myślę sobie że będzie to dobry dzień mając za plecami Michalinę.
No właśnie tak jak pomyślałem tak ją gdzieś w oddali zobaczyłem z moją przewagą jakieś 2 minuty i zacząłem odżywać. Pojawiają się powoli zawodnicy z dystansu mega więc czasami trzeba rzeźbić na podjazdach i zjazdach, m.in po jakiś schodach czy czymś tam. Podkręcam tempo aby znowu zrobić sobie jakąś przewagę, w między czasie zatrzymując się na moim pierwszym bufecie. Szybkie napełnienie bidonu i jadę dalej głównie w samotności. Zazwyczaj w takich chwilach i nudnych na trasie obczajam sobie liczydło z cyferkami. No dzisiaj jest grubo i powoli boję się, że w którymś miejscu organizm podziękuje. Ale nic, wyścig jedzie i ja jadę. Na około 53 kilometrze zaczynam ten dłuższy szutrowy podjazd, który mi nie szedł na pierwszym kółku. Teraz chyba jest lepiej patrząc na waciki. W pewnym momencie daleko dostrzegam po raz kolejny zawodniczkę z CST z małą grupką. Nie poddaję się i za wszelką cenę chcę pierwszy raz przyjechać na metę przed nią. Kilometry upływają, podjazd trwa nadal, a ja powoli odpływam narzucając sobie takie tempo. Michalina mnie dogania i wyprzedza. Staram się jeszcze złapać koło ale stan mojego organizmu nie pozwala. 8 kilometrów do mety i zostałem złapany jak na jakimś wyścigu szosowym. Podjazd się skończył ale po krótkim zjeździe następuje podjazd singlem. Już powoli nie wiem co się dzieje i chwilowo pojawia się mgła przed oczami. Koniec i bomba. Jadę maksymalnie 10km/h. W tym momencie przeżywam walkę o życie i o doturlanie się do mety. Mijają mnie kolejni gigowcy a kilometry upływają baaardzo wolno. Nareszcie moim oczom ukazuje się znak "1km do mety". Teraz już tylko zjazd i koniec. Padam.
To był dla mnie fantastyczny wyścig z bardzo ciekawym przebiegiem. Od początku narzuciłem sobie mocne tempo, które owocowało na kolejnych kilometrach. Niestety z czasem osłabłem aby na końcu powiedzieć dość. Szkoda bo naprawdę zapowiadał się świetny wynik, gdyż przez większą część dystansu jechałem w okolicy 28 miejsca open. Niestety niewyobrażalny kryzys nastąpił na ostatnim podjeździe na którym chciałem się już zatrzymać i usiąść pod drzewem. Ostatecznie po nieco ponad 4 godzinach zakończyłem tą walkę na 41 pozycji.
Z hotelu wyjeżdżam gotowy na ostatni gwizdek aby na miejscu być 15 min przed startem. Z tego pośpiechu zapominam maseczki która musi być obowiązkowa na linii startu. Na szczęście sytuację ratują medycy i mam na sobie przepustkę do pojawienia się na starcie. Szybkie odliczanie i lecimy w dół za samochodem technicznym. Tempo jak narazie luzik ale wiem, że za chwilę się to zmieni gdyż polecimy w górę. No i zaczęło się. Tempo całkiem żwawe ale dla mnie nie stanowi to problemu gdyż mijam między innymi kilka zawodników z którymi rywalizuję od lat na podobnym poziomie a dodatkowo wyprzedzam dobrze kojarzone dziewczyny Michalinę z CST oraz Zuzannę z Volkswagena. No jest grubo - myślę sobie. Mam nowe buty ale raczej one takiego speeda nie dodają. No nic trzeba kręcić jeżeli noga tak dobrze podaje. Szybki i lekko ryzykowny zjazd w dół i kręcimy dalej w Dolinę Słońca, którego dzisiaj nie zobaczę ale na pewno będą inne ciekawe momenty, między innymi tony błota i baseny z błotem.
Na 18 kilometrze wjeżdżam na premię Taurona która mogę tylko powąchać, mając na plecach już Zuzannę i jeszcze jednego zawodnika. Wjeżdżamy do Dusznik-Zdrój we trzech bez zbędnego szarpania i naciągania, aby po chwili kręcić w górę po błotnistych singlach. Nie chcę zostawać w tyle dlatego też siedzę na kole zawodniczki Volkswagena. Trochę mi czasami ucieka ale daję radę dogonić. Kręcimy we trzech z dobre 10 kilometrów ale niestety na jednym z podjazdów moja głowa lekko zastrajkowała i zostałem sam. Pojawia się długi kilkukilometrowy podjazd na którym zapewne trochę nadrobię, ale nie nie. Podjazd ciągnie mi się sakramencko i dopada mnie lekki kryzys, ale wjeżdżając na drugą rundę, myślę sobie że będzie to dobry dzień mając za plecami Michalinę.
To był dla mnie fantastyczny wyścig z bardzo ciekawym przebiegiem. Od początku narzuciłem sobie mocne tempo, które owocowało na kolejnych kilometrach. Niestety z czasem osłabłem aby na końcu powiedzieć dość. Szkoda bo naprawdę zapowiadał się świetny wynik, gdyż przez większą część dystansu jechałem w okolicy 28 miejsca open. Niestety niewyobrażalny kryzys nastąpił na ostatnim podjeździe na którym chciałem się już zatrzymać i usiąść pod drzewem. Ostatecznie po nieco ponad 4 godzinach zakończyłem tą walkę na 41 pozycji.












